We Flandrii baseny
działają od 4 dni. Na razie Belgische koterij w pełnej okazałości. Wszystkie
pomysły niechuchania sobie w twarz, czy niedotykania tych samych sprzętów,
powodują więcej zamieszania niż potencjalnie mogą przynieść pożytku.
 |
Prawdziwy trening, pierwszy od pięciu miesięcy |
Ale jest cudownie.
Ciało unoszące się na ciepłej, niebieskiej wodzie. Stopy muskające kafelkową
ścianę; za daleko, ledwo palcami można się odbić; za blisko, pięty łomocą z
całym impetem w mur. Kompletnie zaparowane okularki zanim jeszcze zaczęło się
płynąć. Deseczka wypadająca spomiędzy ud przy nawrocie. Szczypiąca woda
nalewająca się do nosa, uderzająca szczypiącym chlorem aż w zatoki. Łapki,
które spadły z murka i trzeba gramolić się brzuchem na zewnątrz, żeby je
dosięgnąć. Jakieś wieloryby wpływające na szybki tor ni z tego ni z owego,
płynące środkiem i zatrzymujące się tuż przed ścianą. Płynący delfinem na tym
samym torze profesjonaliści, którzy dobijają samym swoim wyglądem. Suche ubrania
wyślizgujące się z ręki prosto na zalaną podłogę w szatni. Głuchota pobasenowa
wylewająca się dopiero wieczorem z ucha na poduszkę.

Królika nowe ciało
też uwielbia to wszystko. Choć coś tam jeszcze ciągnie, szczypie, boli. Czasy za
to zatrważające. Tak wolno to Królik nie pływał przed CUTem nawet w trzeciej
godzinie treningu.
Oprócz basenu, jest
jeszcze nowe jeziorko, choć trzeba jechać nad nie półtorej godziny i płacić za
wstęp, a pływa się tylko na ogrodzonej płyciźnie. Ale jest fala, jest wiatr,
jest zimno; są zapiaszczone stopy i brudny ręcznik. Można leżeć na wodzie i
gapić się na chmury. Można po pływaniu okutać się we wszystko co się ma i
siedzieć na szarym piasku z zamkniętymi oczami.