Przy okazji wizyty na Helu nie mogło się obyć bez jakiegoś
zmaltretowania się. Królik jeździł na rowerze, pływał w morzu, no i wystartował
w Bałtyckim Półmaratonie Brzegiem Morza.
Bieg po piachu, po wodzie. Nie do końca zdawał sobie Królik sprawę z
tego, na co się pisze. Ale z podstawowego dylematu zawodów w takich miejscu –
owszem. Czy biec w butach, czy bez. Niejeden Królik wymyślił, że zmiany dokonać
można w trakcie biegu. Wiele osób startuje w butach, które potem zostawia. Są tacy,
którzy biegną od początku boso.
 |
Start i meta w Jastarni |
Królik miał na tyle zdrowego rozsądku i na tyle doświadczenia, że zdawał
sobie sprawę, że bez butów może spróbować przebiec maksymalnie 5km. Bieganie
boso po plaży już kiedyś poważnie starło mu skórę na stopach i poodbijało
śródstopie. Bieganie bez butów na bieżni mechanicznej spowodowało zaś okrutne
skurcze łydek. No a przede wszystkim Królik po prostu biegania bez butów po
plaży nie trenował. Wystartował więc w starych i podartych butach do kasacji,
które mógł porzucić w dowolnym momencie (na punktach odżywczych można było
zostawić buty do późniejszego odzyskania).
Pogoda była cudna, słoneczna i wietrzna. Królik ustawił się z tyłu, choć
nie było pomiaru czasu brutto/netto. Ruszył za ponad stoma osobami w trasę
półmaratońską. Przeciskał się najpierw do przodu i starał się zupełnie bez
sensu przez pierwszy kilometr nie zamoczyć stóp. Początkowo trasa leciała w
kierunku Helu jakieś trzy kilometry i zawracała na zachód. Te trzy pierwsze
kilometry przeleciał Królik w tempie 6:00min/km, dość swobodnie i obawiał się
głównie upału. Tymczasem dziesięciokilometrowy odcinek w kierunku Władysławowa okazał
się niezłym koszmarem. Po kolejnych kilku kilometrach uruchomił się ból w lewej
stopie. To ona stawała za każdym krokiem nieco wyżej niż prawa i totalnie
nierówno na spadku piasku do wody. Zapiaszczone i mokre skarpetki wydawały się
obcierać stopy. To poczucie obcierania jednak ustąpiło coraz bardziej wyraźnemu
kuleniu nierówno stąpającego Królika. Wypłaszczenia twardego piasku na plaży
były stosunkowo rzadkie, często zdarzał się za to kopny piach, z którego Królik
ledwo podnosił stopy. W dodatku zachodni wiatr zupełnie nie pomagał. Schował
się Królik za czyimiś niezbyt szerokimi plecami, ale tempo dramatycznie
spadało.
 |
Bunkier Sęp. Od tego miejsca na zachód zaczęła się agonia, a z powrotem wypatrywanie mety |
W połowie czternastego kilometra wreszcie była nawrotka. Królik uzupełnił
wodę w butelce (oj rzadko pozwala sobie Królik na takie zatrzymania się na
trasie) i ruszył na ostatni odcinek mocno już zmaltretowany i – co gorsza –
wątpiący w swoje możliwości kontynuowania biegu. I nagle jakby wstąpiło w niego
nowe życie. Wreszcie stopy zamieniły się miejscami, boląca lewa zaczęła się
wyginać w drugą stronę. Wreszcie wiatr wiał w plecy. I nagle zostało już tylko
siedem, sześć, pięć, cztery kilometry do końca. Przez cały ten odcinek na plecach
siedział Królikowi jakiś facet i wcale nie chciał wyprzedzać. Nie było to miłe,
za to bardzo motywujące. Wyprzedził na tym odcinku Królik jeszcze ze dwie osoby
z bardzo już rozciągniętej stawki, patrzył się na garmina, coś tam przeliczał
sobie w głowie, albo nucił w myślach głupie piosenki, co było raczej objawem
niezłego samopoczucia niż desperacji. Nie było mowy o finiszowaniu,
przyspieszaniu na ostatnich kilometrach, ale odzyskał Królik tempo z początku
biegu. Wbieganie do wody było raczej przyjemne. Oprócz chłodzenia, woda
wypłukiwała chyba nieco piach ze środka (dobrze mieć dziurawe buty) i z
zewnątrz butów. Porzucił więc Królik myśl o kończeniu biegu boso. Już samo to
kilkadziesiąt sekund straty na zdjęcie butów byłoby irytujące. Najtrudniejsze
okazało się chyba ostatnie kilkadziesiąt metrów po kopnym piachu do linii mety.
Na mecie Królik ledwo żywy, ale bez strat w ludziach. Nogi wcale się specjalnie
nie obtarły, lewa stopa nadwerężona na brytyjskich górkach bolała mniej więcej
podobnie, jak po ostatnim biegu w Glasgow. Bardzo pomogło profesjonalne
masowanie, choć musiał Królik na nie czekać ponad godzinę.

Ostateczny wynik to 2h10. Nawet zaskakująco szybko jak na to, czego się
Królik spodziewał. To strata około 20 minut do ostatnio bieganych półmaratonów,
a więc spowolnienie około minuty na każdym kilometrze, jakieś 16%, z racji tego
koszmarnego piachu.
Oprócz półmaratonu rozgrywany był maraton. To już naprawdę ciężki
wyścig. Tym bardziej podziw wzbudziło dwóch pierwszych panów na mecie, którzy
przebiegli dystans poniżej 3 godzin! W ogóle impreza bardzo udana, miejsce
fantastyczne do biegania, choć warunki specyficzne. Tak naprawdę wymagające szczególnego
przygotowania (czyli trenowania biegania po plaży przez kilka miesięcy).
Najgorsze straty nastąpiły po biegu. Królik poszedł boso po depozyt i
skitrał się z wyłożonych gresem stopni prowadzących do budyneczku. Poleciał lewym
podbiciem po kancie tych schodków zdzierając skórę i rozlewając sobie okropnego
siniora na spodzie stopy. Tak więc jak nic specjalnie Królika nie bolało, jak w
porównaniu z ranami, które pokazywali sobie uczestnicy na mecie (i ci obuci, i
ci bosi), Królik wyszedł z samego biegu raczej bez szwanku, to chodzi teraz jak
połamany i pewnie będzie musiał z racji tej rany trochę poczekać z dalszym
bieganiem.