Wrześniowy obłęd treningowy ustąpił niestety jesiennej
mizerii. Mimo że pogoda nadal niemal letnia, Królika znów męczy jakaś pełzająca
po jego płucach i oskrzelach infekcja budząca w nocy napadami kaszlu. Poza tym
nawał pracy wyłączył praktycznie cztery dni w tygodniu z jakiegoś sensownego
funkcjonowania, kiedy to Królik wychodząc o siódmej rano z domu wraca koło
ósmej, albo i dziesiątej wieczorem.
![]() |
Nie ma kaszlu, który powstrzymałby Królika od
wyskoczenia ze Szkotem na dłuższy spacer albo inne pohasanie
|
Do tego Królik słynny ze swej gorliwości w
nabawianiu się kolejnych kontuzji, tym razem coś sobie naciągnął w plecach. Ot,
taki niewielki ból pod prawą łopatką. Nic takiego, myślał Królik i nadal pływał
i jeździł ze Szkotem w trasy. Aż coś się całkiem zablokowało i bolało już
stale. Łeee, naprawdę rozwałkowywanie ITBSów to nic, w porównaniu z bólem
towarzyszącym uruchamianiu stawów żebrowo-kręgowych (że też tam w ogóle są
jakieś stawy!). Czymże bowiem jest ból przypominający łamanie kończyny w porównaniu
z wrażeniem miażdżenia klatki piersiowej i łamania kręgosłupa, przy którym nie
da się oddychać, który promieniuje do ucha, małego palca u dłoni i stopy?!
![]() |
W związku z trudną sytuacją pracową króluje
Królikowi ryżowa dieta, głównie z pudełka
|
Królicza zawodowa masakra niestety będzie
trzymać aż do Bożego Narodzenia. Musi więc Królik nauczyć się jakoś z nią żyć,
a przede wszystkim wbudować jakoś treningi w plan tygodnia. Ten nadmiar pracy w
założeniu jest swoistym haraczem, jaki Królik zapłacić musi, by od stycznia na
jakiś czas mieć zupełnie inne (lepsze) warunki i okoliczności (naprawdę inne)
pracy. I tego już się Królik nie może się doczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz