Pobyt
w Polsce był totalną katastrofą i okrutną marnacją czasu. Mimo wszystko trochę
Bałtyku dobrze Królikowi zrobiło. Jest już na miejscu trenażer, a zalecenia
trenerki z Kołobrzegu uskuteczniane na pływalni (choć to chyba nierealne, żeby
na sześciotakt się kiedykolwiek przestawić). Częściej jeździ Królik do lasu,
zamiast latać po betonowym parku wokół ławeczki tortur. Tylko że ledwo z
powrotem we flamandzką rutynę wdrożenie nastąpiło, zaraz znów trzeba jechać.
Dużo załatwiania i innych stresów sobie Królik na głowę ściągnął, pewnie
niepotrzebnie, bo to tylko po to, żeby na chwilę jakąś nadzieję roztlić, że
będzie lepiej, a ostatecznie wyjdzie znów jak zwykle. Byle trenować więc. W
sumie już zupełnie bez celu, bez myślenia o zawodach jakichkolwiek, tak tylko,
żeby się do końca nie znienawidzić.
 |
Ostatni wieczór w Kołobrzegu |
 |
Dojazdy z Ylvą do Warszawy |
 |
Dojazdy Ylvą nad podwarszawski basen |
 |
Biegowe krajobrazy podczas tułaczki po rodzinnym mieście |
 |
Wszystkie graty wreszcie zwiezione |
 |
Kolejny odcinek flamandzkiego pływozwiedzania - najstarszy publiczny basen w Belgii (1896), przebudowany w stylu art deco (1933) - Van Eyck zwembad w Gent |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz