Dlaczego musi być tak, że zawsze przed startem Królik sobie coś
musi uszkodzić?
W 2011 przed maratonem w Oslo – kolano. Bieg domęczony do mety w
czasie i stanie zupełnie niegodnym. W 2013 pęknął sobie Królik żebro w czasie
gry w water polo i zmarnował wakacje biegówkowe. W końcówce 2013 coś było nie
tak z achillesami. Półmaraton na wiosnę 2014 przebiegł Królik w czasie bardzo
słabym (klik). A potem było jeszcze gorzej, bo nowe ćwiczenia spowodowały ból w
pachwinie i biodrze (symptomy wskazywały na powięź szeroką), co Królika wyłączyło
z najważniejszej imprezy, na którą Królik liczył (klik). Mimo to poleciał
aquathlon w Olsztynie. Bieg był niezłą masakrą, choć było to raptem 5km.
![]() |
Rozgrzewanie w prawdziwej saunie, chłodzenie w prawdziwym morzu i inne magiczne zabiegi |
A teraz – dla odmiany – łydka. Boli raz z przodu, raz z tyłu,
raz przy odrywaniu stopy od ziemi, raz przy stąpaniu. Faktycznie, było parę
dyszek pod rząd po asfalcie, ale naprawdę nic aż tak wielkiego. Czuł się Królik
dobrze i miał nadzieję, że na dobre wraca do biegania. Tymczasem takie historie
ślimaczą się u Królika nieprawdopodobnie długo. Od roku Królik biega tyle, co
nic. A teraz to już całkiem nic. Co z zawodami? Walczą teraz w króliczej głowie
rozsądek i nadzieja. Ale dominuje złość na niesprawiedliwość świata (bo inni
biegają więcej i nic sobie nie uszkadzają; bo inni jak sobie coś uszkodzą, to
szybko wracają do biegania; bo inni biegają mniej, a mają lepsze efekty). Widocznie
Królik charakteryzuje się dużą dozą bardzo niemedialnej i słabo sprzedawalnej
towarzysko głupoty (nie będzie tych wszystkich fejsbukowych wrzutek – jak
świetnie poszedł mi trening, i zawody, i życiówki, i moc, i jej!). I chyba ma
też trochę Królik pecha.
Zły Królik.