Póki co tutejszy lockdown nie obejmuje
biegania po lesie. Dzięki temu udaje się Królikowi trzymać jakoś głowę na
karku. Zakończył się miesiąc w miarę uczciwego trenowania, choć bez siłowni,
bez basenu, więc tylko rower i bieganie.
A zaczynał Królik marnie, ledwo co
przetruchtał 1.3km na bieżni mechanicznej. Tak, jeszcze na siłowni, gdzie
wszyscy pluli i prychali na siebie, ocierali twarze ręcznikami, pili z
zaplutych przez sąsiadów bidonów. To chyba była inna epoka.
Siłą okoliczności, ale i lepszą pogodą, mniej rozpadającym się ciałem,
przeniósł się Królik do lasu. I powolutku zwiększał dystans i trochę się
rozpędzał. Już nie miał wrażenia, że coś się rozerwie, jak trochę gwałtowniej
szarpnie ciałem.
I tak wszedł Królik w bardzo stabilną
codzienną rutynę, gdzie z dokładnością godną lepszej sprawy robił ten sam
kilometraż dziennie. Wcześnie rano w lesie, w sąsiedniej wiosce, na kampusie
totalnie pusto. Pięknie, trochę creepy może. Przy okazji zmasakrował sobie
Królik stopy (to jednak chyba sprawa braku moczenia się półtorej godziny
dziennie w basenie), ale nie na tyle, żeby nie móc biegać.
 |
Rozumiemy, że chcesz uprawiać sport |
Powoli stara się Królik wymyślać (i
realizować) jakieś sensowniejsze treningi. Rutyna pozwoliła na poznanie
nielicznych psiarzy i biegaczy, którzy z tym samym uporem trzymają się
codziennej rutyny. Miło tak się pozdrowić, zobaczyć czyjąś uśmiechniętą twarz. Wcześniej
nikt na taką ekspresję uczuć sobie tutaj nie pozwalał.