Wreszcie był śnieg. Dużo śniegu. I mróz. Królik
pojeździł. Aż już miał dość tych nart i nudziło go to. Wszystkie znane trasy
objechał, kilka też nieznanych. Wywalił się Królik pierwszego dnia, gdy jeszcze
mokry po deszczu śnieg chwycił mrozek. Ogromna gula wyskoczyła na Króliczej
łydce, a przez kolejne dni wychodził na całą nogę rozlany gigantyczny sinior.
Poza niewielkim bólem i ohydnym efektem estetycznym, nie stanowiło to jednak
problemu. W sumie wyszło tego nartowania raptem 186km w siedmiu wyjściach, ale
Królik zadowolony. Chyba jednak będzie musiał zmienić narty, bo z tych swoich smørefri zeroskis płaskich jak deska
już szybszego jeżdżenia nie wyciśnie.
 |
Słońce, śnieg |
 |
Znów słońce i znów śnieg |
 |
Jeszcze więcej śniegu i słońca |
 |
Szlaki prowadzące przez jeziora |
 |
Kolejne jezioro |
 |
Raptem dwa razy zahaczał Królik o schroniska |
Pierwszego dnia z powodu deszczu, a potem też
dla odmiany, było bieganie po oblodzonych chodnikach, a potem ośnieżonych
górkach. Takie długie niespieszne wycieczki biegowe bardzo się Królikowi
przydały, bo na to nie ma warunków, czasu, ani cierpliwości w Warszawie, nie
mówiąc już o różnicy wysokości, widokach i czystym powietrzu.
 |
Mokro i deszczowo pierwszego dnia. Pogoda na bieganie |
 |
Takich pochmurnych dni było tylko parę |
No i bardzo długa przerwa od pływania. Całe
dziesięć dni. Ale może po ostatnich dwóch miesiącach, kiedy wychodziło 15km
tygodniowo w wodzie, trochę się Królikowi należało. I jakoś chętniej wróci do
rutyny.