Było ponad 230km w trzy dni po najcudowniejszych rowerowych trasach tak ukochanego
Amsterdamu i okolicy, było tylko troszkę pracy i jeden śmieszny bieg. Ot, taki drugi
letni weekend.
 |
Nowa nawierzchnia i oznakowanie drogi rowerowej na drodze serwisowej na wjeździe do Haarlem |
 |
W dalszej drodze do Bloemendal |
Przede wszystkim Królik upajał się jeżdżeniem po rowerowej stolicy
świata (tak, chyba jednak Amsterdam, a nie Kopenhaga). Jak to jest, że tam się
da zrobić trasy szybkiego ruchu, trasy krajobrazowe, pasy do skrętu w lewo, do
skrętu w prawo, drogi główne i podporządkowane, ronda, drogi jednokierunkowe, drogi
pod prąd, drogi szerokie i wąskie, zjazdy, przejazdy, estakady, skrzyżowania,
światła, kładki, drogowskazy, stojaki, parkingi biletowane, garaże podziemne,
parkingi wielopoziomowe? Wszystko dla rowerów. I tak cudownie jeździ się po tym
szybko, bardzo szybko, trzeba się orientować, bo chmara rowerzystów porwie
dalej na wprost, w lewo, w prawo. Owszem, czasem wyłożone płytami drogi
rowerowe są krzywe, czasem trzęsie na starych klinkierowych nawierzchniach,
czasem asfalt jest popękany, czy podziurawiony. Owszem, irytowały Królika
przyciski wyzwalające zielone światło dla rowerów, ale one naprawdę zmieniają
cykl świateł i przyspieszają przejazd przez skrzyżowanie w przeciwieństwie do
polskich (nielegalnych) wynalazków. Ale to wszystko jest nieważne. Mógłby Królik
jeździć tak bez końca, w piątkowy poranek wraz z chmarą studentów na
uniwersytet, a potem na zakupy, przedzierając się między pieszymi turystami i
tramwajami w sobotnie popołudnie, pustymi uliczkami w niedzielny ranek; po prostu
po mieście, po osiedlach, albo krajobrazowo wzdłuż Amstel, Ijmeer, czy nad
morze. Jeździć bez końca.
 |
Amstel w porannej pochmurności |
 |
Volendam - rowerzyści wszelkiej maści |
Się Królik nie zna na ptakach, ale oprócz duchowato w upale pachnących
żółtych kwiatków i niezliczonych owadów krążących w orgii rozrodu, za miastem
roiło się od ptactwa. Na polderach masy wrzeszczących, ganiających się gęsi; w
wodzie perkozy, łyski, kormorany, kaczki przeróżne; dookoła wodniki, rycyki, bażanty
i inne przepiórki; na brzegu zastygłe w bezruchu gapiące się w punkt na wodzie czaple,
wysiadujące jaja łabędzie; kołujące nad tym wszystkim drapieżne jakieś ptactwo.
Fantastyczne.
 |
Jak widać - wszędzie ptactwo |
No i jeszcze do Rotterdamu sobie Królik pojechał poczuć atmosferę
maratońską. Niestety na zapisanie się na bieg 10K było już za późno, no to nie
było wyjścia, pobiegł Królik bieg dla dzieci. Bieg dla dzieci i innych
okołomaratońskich niedobitków na ponad 1500 osób; takich, które nawet 10km nie
przebiegną (albo jak Królik nie zdążą się zapisać), albo biegną następnego dnia
maraton i to traktują jak taką tylko rozgrzeweczkę. No krótko mówiąc, nikt się
nie spieszył. Zanim się Królik wydostał z tej drepcącej niemal w miejscu
tłuszczy, zdążył się już mocno zniecierpliwić. Ale w końcu zrobiło się luźniej
i można było przyspieszyć. Tak na maksa; tak, że po dwóch kilometrach płuca już
były jakimś ogniem wypalającym klatę od środka. I jeszcze przyspieszyć, bo już
ostatni kilometr, i jeszcze szybciej, bo ostatnia prosta, i finisz już, więc
jeszcze dołożyć. Ostatecznie ani czas, ani tempo imponujące nie wyszły. Ale Królik
na piętnastym miejscu i już chyba naprawdę tego dnia by nic lepszego nie
wybiegał.
 |
Erasmusbrug widziany z Katendrecht |
Krótko mówiąc cudny (acz bez pływania, bo woda w morzu miała może z
osiem stopni) drugi letni weekend tego roku.
 |
Ijmeer - bardzo płytko i mułowato (to białe to muszelki, nie piasek) - pływać trudno |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz