Cały
miesiąc poza szpitalem. To było przegięcie i tak. I pokątnie brane leki na tę
zepsutą krew, które i tak niewiele pomagały. Więc z powrotem Królik wpadł w
szpitalne ubezwłasnowolnienie, upokorzenie, upodlenie. Z powrotem na korytarz,
z powrotem na doby, podczas których nie widzi się nawet, jaka jest pogoda na
zewnątrz. Tylko że poprzedni lek ściekał do żyły cztery godziny. Był czas na
wyjście na zewnątrz. Poprzedni lek nie ścinał z nóg tak, jak ten nowy, do
którego Królik podłączony jest przez osiem godzin. Przy którym głowa eksploduje,
chce się rzygać, spać, upadać, płakać. Królik wyszedł znów sponiewierany. I
szybko, jak najszybciej z tego koszmarnego, czarnego świata, pojechał jeszcze
tego samego dnia na zawody.
To
było najważniejsze, zdążyć tam pojechać. Niekoniecznie nawet startować, ale być
tam wśród tego chlapania, hałasu, kolorów, krzyków, gwizdów; wśród kolegów, nie
być samemu i trochę zapomnieć o szpitalu. Chyba wcześniej by Królik tak do tego
nie podszedł. Jeszcze rok temu wystartował w dwóch tylko konkurencjach, żeby
się na nich skupić (to był błąd pod każdym względem, ale chodziło o
wyśrubowanie życiówek – klik). W tym roku, po tych dobijających lekach i
szpitalach, perspektywa się zmieniła. Startować „na luzie” – nieznane wcześniej
pojęcie dla Królika – zyskało swoje uzasadnienie. Królik więc z eksplodującą z
bólu głową, facjatą zasiniaczoną, z trzęsącymi się mięśniami po lekach, bez
żadnej rozgrzewki po prostu popłynął 100m dowolnym i 200m zmiennym pierwszego
dnia. Czasy zupełnie beznadziejne. Ale udały się skoki (w każdym razie w
króliczym mniemaniu) i udało się płynąć spokojnie na długich pociągnięciach. W
zmiennym udało się też nie schrzanić nawrotów jak przed rokiem. A czas zaskakująco
objawił się nawet o 4 sekundy szybszy niż poprzednio.
Ten
pierwszy dzień, a także dość dobry (choć nie ma Królik z czym porównać) wynik
na 100m żabą drugiego dnia rano, dało jakąś złudną nadzieję na przynajmniej
przyzwoity wynik na 400m. Jeszcze Królik w sztafecie wystartował i już trzeba
się było szykować do koronnego dystansu. No i tutaj królicza porażka jest tak
dotkliwa, że żadne tłumaczenia (że bez śniadania, że po szpitalu, że po dwóch
innych startach) nie są w stanie Królika zadowolić. To był najsłabszy wynik od
wielu lat i pogrzebanie wszelkich nadziei na złamanie sześciu minut, jakie
Królik żywił jeszcze w lipcu osiągnąwszy na treningu czas około 6:09 (klik).
Tak więc generalnie czarno-biało z odrobiną koloru.
![]() |
Na niebiesko tempa z zawodów na 25m basenie w 2012 i 2014, na czerwono - z zawodów na dużym basenie w 2015 i treningów tegorocznych, na zielono - aktualna antyżyciowka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz