Królik wkurzony jakiś na
wszystko, słaby, smutny, zapracowany. Do tego jeszcze upał i lato. Tragedia. Za
to dodatkowe treningi drużynowe. I tak trochę przez przypadek się taka rutyna
zawiązała, że rano chodził Królik na basen, siedział w robocie, a potem szlajał
się rowerem po okolicy. I tak wypływał w tydzień ponad 20km, przejechał 250km.
Bez biegania, bez szosówki, bez ćwiczeń, ani innego durnego rozciągania. No to
sobie zaplanował, że drugi tydzień też tak pociągnie. Ale więcej. Codziennie
więcej niż tego dnia w poprzednim tygodniu. I trzeci tydzień też taki. Pod
koniec drugiego tygodnia zaczął boleć bark od tego pływania, a wszystkie trasy
rowerowe w promieniu 25km od domu się jakoś znudziły. Trzeciego tygodnia
wypływało się Królikowi już 22.2km i wyjeździło 326km. W sumie w 21 dni
napływał Królik 63.1km i najeździł na miejskim rowerze 883km. Średnio dziennie
zajmowało to jakieś 3h40min i może dlatego jednak Królika umęczyło. Choć pewnie
w równym stopniu co same treningi, umęczająca była robota i upał.
 |
Codzienna kumulacja dystansu rowerowego w ciągu trzech tygodni |
 |
Codzienna kumulacja dystansu pływowego w ciągu trzech tygodni |
I jeszcze zupełnie
nieoczekiwanie się rekord zdarzył. Na najważniejszym dystansie. Niby coś tam
Królik czuł, że jest lepiej. Trenerka po zmierzeniu czasu na 400m w łapkach
powiedziała, że rekord chyba nieaktualny. Ee tam, pomyślał Królik, w łapkach to
się leci szybko, sunie się jak kajak wyścigowy. Spokojnie może Królik nadrabiać
po 6-7s na każdych 100m dzięki łapkom. A potem był do zrobienia perfidny
trening 8x50m + 4x100m + 2x200m + 400m. Od początku w tempie rekordu na 400m. Oczywiście
zaczęte za szybko. Dwusetki poszły jeszcze w tempie rekordu. Ale na czterysetce
już Królik umierał od pierwszej długości. Brakowało powietrza, nogi zakwaszone,
bebechy jakieś ściśnięte. Koszmar. Wyszło tyle, ile w grudniu na zawodach.
Wszystko na marne, wszystkie te wysiłki, treningi, ćwiczenia...
Ale że Królik chodził na
dodatkowe treningi do innej grupy, następnego dnia miał powtórkę tego treningu.
Wiedział niby co go czeka, ale wcale nie zaczął wolniej. Gonił szybszych
kolegów na torze. Tempa na pięćdziesiątkach i setkach jakieś kosmiczne.
Dwusetki za szybko. O wiele za szybko. Ale coś było inaczej niż poprzedniego
dnia. Jakby ruchy ramion płynniejsze, dłuższe, silniejsze. Jakby płynął Królik
spokojnie, z zapasem. Trzeba było próbować. Zaczął Królik spokojnie, wyobrażał
sobie, że ma na sobie łapki, które jak wiosła po prostu go przesuwają do
przodu. I nie ma co kombinować, tylko tak ciało układać, żeby w tym wiosłowaniu
za bardzo nie przeszkadzało. Ciężko. Ale trenerka powiedziała, żeby na trzeciej
setce przyspieszyć. To dołożył Królik nieco siły. Trochę zaczęło brakować
tlenu, ale zostały już tylko trzy długości; jeszcze niecałe dwie minuty tego
koszmaru, już ostatnia setka. Na ostatnim nawrocie wyprzedził najwolniejszego
kolegę na torze. To uczucie wyprzedzania zawsze daje niezłego kopa. A nogi tych
płynących przodem jakby się nieco przybliżyły. Koniec! Powietrza! I ucho
nastawione na czasy wykrzykiwane przez trenerkę. Co? Znowu nic? Czemu tak
słabo? Przecież było szybko. Chwila, czasy bez odjęcia różnicy po 5 sekund
między kolejnymi startującymi. Głowa się gotowała Królikowi i policzenie, że
skoro startował czwarty, musi odjąć 15 sekund, a potem odjęcie tych 15 sekund
od wyniku, jakoś nie bardzo sklejało się w faktycznie realny wynik. Rany!
Niemożliwe. Poprawa kwietniowego rekordu o całe 11 sekund! A wyniku z
grudniowych zawodów o 19 sekund! Koniec świata!
 |
Rozkład tempa z zawodów w 2015, treningowego testu w kwietniu 2016, ostatniego treningowego testu (na czerwono) choć to rozkład hipotetyczny, bo Królik zna tylko wynik końcowy. Przerywaną linią zaznaczony hipotetyczny rozkład tempa konieczny do złamania 6 minut |
Jeszcze sobie na wiosnę
Królik żartował, że za 10 lat złamie 6 minut na 400m (klik). Ale nagle to stało się
tak właściwie realne. Jeszcze tempo trzeba o te 2 sekundy podkręcić. A to tyle,
ile udało się zrobić przez ostatnie cztery miesiące. Z bardzo umiarkowanym
króliczym optymizmem można jakoś tam zaplanować, że w ciągu następnego roku
trochę się uda jeszcze przyspieszyć.
Teraz zostało dziesięć dni
do wyjazdu na obóz. Trzeba zaleczyć bark, trochę odpuścić pływanie, by się
całkiem nie uprzykrzyło przed obozem, gdzie będzie go w nadmiarze aż do
wyrzygu.