Po zawodach w Gliwicach. Jeden dzień w samochodzie. Jeden dzień w łóżku.
Dwa dni od rana do nocy w robocie. W sumie cztery dni bez treningów. Duszenie
się własnym katarem, potem wyrzyg od odkaszliwanej i odrywającej się od
oskrzeli flegmy. Pocenie się przy wstaniu z krzesła i rozsadzający czerep ból
mózgu. Absolutny koszmar. A tu zaraz kolejne zawody.
Najpierw jednak był test na 200m zmiennym na treningu, na który Królik
przyszedł w bojowym nastroju, acz także w pochorobowym otumanieniu. Wynik
zdarzył się niesamowity. Aż nie mógł Królik uwierzyć. Co gorsza nie można było
pięć dni później na zawodach popłynąć gorzej. To niegorzej wyszło lepiej raptem
o sekundę. Sekunda w pływaniu to lata świetlne. A jednak liczył Królik na dwie
(sekundy poprawy). Poprawa zeszłorocznego wyniku o 12 sekund to też abstrakcja,
bo rok temu Królik ledwo żywy wyszedł ze szpitala w dzień zawodów. I choć był
to z kolei wynik lepszy o 4 sekundy od tego z 2015 roku, to jednak pewnie trochę
zafałszowany szpitalnym laniem medykamentów w żyłę. Od tamtego czasu Królik chyba
naprawdę poprawił trochę fatalnego delfina i grzbiet, który nadal pozostaje
najmarniejszy w Króliczym wykonaniu.
No i wreszcie koronny Króliczy dystans: 400m dowolnym. Już treningowe
testy w zeszłym roku pokazywały czasy kosmiczne. Potem na zawodach poszpitalne
zdychanie i antyżyciówkowy czas. W lecie tego roku znów było dobrze, parę razy
się Królik rozpędził do 6:10-6:11. Tylko na czerwcowych zawodach wynik znów
paranoicznie słaby. Nadziei na życiówkę nabrał Królik po 1500m w Gliwicach na
małym basenie, gdzie pierwsze 400m popłynął ni z tego ni z owego w 6:02. Więc
znów jak zwykle się Królik miotał między skrajnościami: „byle nie popłynąć
gorzej niż w czerwcu” a „złamać sześć minut, a najlepiej rekord świata”. Nie będzie
zaskoczeniem więc, że wypływał Królik coś pomiędzy.
Najpierw musiał walczyć z głową, która po dwóch godzinach od rozgrzewki
miała już wszystkiego dosyć. Ale gdy już był Królik w wodzie i z ulgą
zorientował się, że nie schrzanił skoku, a okularki ma wciąż na oczach, to
nagle energia wstąpiła w ciało Królicze i nie żeby bezsensownie szamotać się w
wodzie, ale żeby na w miarę długich pociągnięciach (przynajmniej w Króliczym
przekonaniu) mocno płynąć do przodu. Miłe to uczucie już po stu metrach
zastąpiła niepokojąca chęć częstszego oddychania i lżejszego naciskania
ramionami na wodę. Po dwustu metrach zaczęło się ściskające uczucie w całym
brzuchu, potem omdlewanie nóg, następnie jakiś akrobatycznie nietrafiony
nawrót, po którym Królik nieomal zgubił kierunek, no i wreszcie ostatni basen,
który to Królik pokonywał z ciemnością przed oczami. No i jest nowa życiówka i
całą pewnością najlepszy czas ever, czyli niecałe 6:06.
![]() |
Wyniki z zawodów na 400m na basenie 50m |
Uffa, no to może się Królik teraz z czystym sumieniem wziąć za
trenowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz