Wczoraj okazało się, że triathlon
składa się z trzech dyscyplin. Ta oto dość banalna obserwacja zaskakiwała
Królika co i rusz podczas zawodów.
![]() |
Ciemno było, a w tej brudnej wodzie to już w ogóle nic nie było widać |
Królik najbardziej bał się roweru.
Niesłusznie, bo poszedł on relatywnie (do oczekiwań) najlepiej. W kategoriach
bezwzględnych najlepsze było pływanie, a byłoby i szybsze, gdyby Królik
popłynął w piance. Czuł nawet pewne rozczarowanie, że tak szybko to pływanie
się skończyło, choć było zimno, woda była nieprzezroczysta, szlamowata, prąd
rzeki dość duży, a stopy, które po wyjściu z wody były sine z zimna, nie
rozgrzały się aż do połowy biegu. Najgorzej wyszło z bieganiem, czemu trudno
się dziwić zważywszy ostatnie fatalne nietrenowanie i jakąś pełzającą kontuzję.
![]() |
Szkot jako jeden z pierwszych zameldował się w strefie zmian |
Królik tylko raz po pływaniu zerknął
na garmina. Poza tym unikał patrzenia na czas. Bał się zobaczyć jakieś ślimacze
tempo, które zmusi go do szaleńczego rzucenia się do przodu, na co nie miał
siły. Albo zobaczenia czasu obiecującego co najmniej rekord świata, co także
będzie zmuszało do przyspieszenia.
Generalnie lekko nie było. Padał
deszcz, pływanie odbyło się w zimnej i brudnej rzece. Na rowerze trzeba było
podjechać ponad 400m do góry, na biegu wydrapać prawie 80m w pionie. Dla
ułatwienia jednak nie było upału, strefa zmian była niewielka, na trasie (z
wyjątkiem wody) nie było tłoku. Biorąc to wszystko pod uwagę Królik jest zadowolony
z czasu, choć średnio zadowolony z siebie. Dystans olimpijski jest sympatyczny.
Na tyle krótki, że nie trzeba kombinować z jedzeniem, czy innymi cudami i
spokojnie można go zrobić o wodzie; jest zdecydowanie krótszym i mniejszym
wysiłkiem niż maraton. No, a w sumie sporo się dzieje: trzy bitwy trzeba stoczyć.